Inne

Spis artykułów
1. Teologiczna treść wizerunku Cudownego Medalika
2. Edel Mary Quinn
3. Alfons Lambe

TEOLOGICZNA TREŚĆ WIZERUNKU CUDOWNEGO MEDALIKA

Nasza ziemska rzeczywistość pełna jest znaków i symboli. Znak to uchwytna zmysłami i wyobraźnią rzeczywistość, która wskazuje na  rzeczywistość głębszą i niewidzialną.

Pod znakiem (wyrażenie, gest, przedmiot) kryje się jakaś treść, np.: uśmiech – jest wyrazem przyjaźni; podana ręka – znakiem zgody; kwiat ofiarowany kobiecie – znakiem miłości; na ośmiokątnej tarczy napis STOP – mówi kierowcy o konieczności zatrzymania się, itp.Podobnie i sfera rzeczywistości nadprzyrodzonej, religijnej pełna jest znaków i symboli  (zresztą sam Bóg objawiając się człowiekowi od zarania dziejów posługiwał się znakami). Do takich znaków należą różnego rodzaju przedmioty noszone na piersi wierzącego człowieka, jak: krzyżyki, medaliki, różnego rodzaju symbole religijne. Jednym z bardziej znanych tego typu znaków jest niewątpliwie Cudowny Medalik.Wyżej powiedzieliśmy, że każdy znak poprzez zewnętrzną formę komunikuje jakąś ukrytą treść. Podobnie jest w przypadku Cudownego Medalika. On również jest komunikatem pewnych treści, zawierających się symbolice widniejącej na wizerunku. O jakie treści chodzi?

Odpowiedź na powyższe pytanie, której postaramy się udzielić w niniejszym artykule, jest bardzo istotna dla Legionu Maryi, gdyż Cudowny Medalik stał się jednym z ważniejszych „narzędzi” w Jego pracy apostolskiej. Noszony jest na piersi Legionistów, widnieje na Vexillium, jest także rozdawany ewangelizowanym ludziom.

Awers Medalika

Na awersie Medalika w samym centrum widzimy postać niewiasty stojącej na półkuli i depczącej głowę węża. Samą wieję tak opisuje św. Katarzyna: „Odprawiając wieczorne rozmyślanie, ujrzałam Najświętszą Dziewicę o nadzwyczajnej piękności, której opisać nie podobna. Była w postawie stojącej, odziana w białą szatę, a głowę Jej okrywał biały welon, spadający aż do stóp. Pod nogami miała kulę ziemską, a raczej półkulę, bo widziałam tylko jej połowę, otoczoną przez zielonawego węża ze złotymi plamami”.

Wizja ta kojarzy nam się nieodwołalnie z tzw. Protoewangelią – czyli fragmentem Księgi Rodzaju 3, 15, w którym jednak nie niewiasta depcze głowę węża lecz jej potomstwo. W czasach św. Katarzyny posługiwano się tzw. Wulgatą, w tłumaczeniu której, to właśnie niewiasta ma zdeptać głowę węża. Stąd być może ta różnica.

Słowa „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” są odpowiedzią Boga na pierwszy grzech człowieka. Odpowiedź ta odnosi się bezpośrednio do kusiciela, który zostaje przeklęty i ma zapowiedzianą walkę, w której zostanie definitywnie pokonany. Wraz z pierwszym grzechem otwiera się perspektywa zwycięskiej walki w ludzkich dziejach z „mocami ciemności” (por. Ef 6, 12). Przyszłość ludzkości jest zapowiedziana jako walka między zwodzicielem, a Potomstwem Niewiasty. Opowieść z Księgi Rodzaju o upadku pierwszych ludzi ukazując udział kobiety w grzechu, równocześnie ukazuje Boży zamiar, by kobietę uczynić sprzymierzeńcem w walce z grzechem i jego następstwami. Podkreśla ważną rolę, jaką odegra niewiasta w walce z kusicielem, gdyż to Jej potomek odniesie zwycięstwo nad wężem. Kobieta przyczyni się do zmiany losów całej ludzkości przez swoje macierzyństwo. Wraz z pierwszym grzechem Bóg po raz pierwszy objawił Zbawiciela świata, jak również zapowiedział Jego Matkę. Kim jest owa Matka?

Opis z Protoewangelii (Rdz 3, 15) wielu (w tym również Jan Paweł II) uważa za pisane źródło prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. W tekście z Księgi Rodzaju zostaje ogłoszona nieprzyjaźń miedzy wężem i jego potomstwem, a niewiastą i jej potomstwem. Nieprzyjaźń owa jest z ustanowienia Bożego i nabiera szczególnego znaczenia w kontekście osobistej świętości Maryi. Aby być nieprzejednanym nieprzyjacielem węża, Maryja musiała być wolna od jakiegokolwiek panowania grzechu i to już od pierwszego momentu życia. Na potwierdzenie tej tezy warto odwołać się do Magisterium Piusa XII wyrażonego w encyklice Fulgens corona (1953 r.): „Gdyby w pewnym momencie Błogosławiona Dziewica Maryja została pozbawiona Bożej łaski, bo Jej poczęcie było splamione przez dziedziczną plamę grzechu, między Nią a wężem nie byłoby już – przynajmniej w tym okresie, nawet względnie krótkim – owej odwiecznej nieprzyjaźni, o której się mówi od zarania Tradycji, aż do uroczystej definicji Niepokalanego Poczęcia, lecz relacja pewnej zależności (AAS 45[1953], 579)”. Absolutna wrogość miedzy niewiastą a szatanem zakłada Niepokalane Poczęcie jako całkowity brak grzechu od chwili poczęcia. Możemy więc przyjąć, że wizerunek Niewiasty na cudownym medaliku przedstawia Niepokalanie Poczętą.

Taką interpretację podkreśla napis okalający postać na medaliku: „O Maryjo bez grzechu poczęta módl się za nami, którzy się do ciebie uciekamy”, który w jednym zdaniu wyraża istotę Niepokalanego Poczęcia – poczęcie bez zmazy grzechu pierworodnego.

            Przypatrując się dokładnie obrazowi wyrytemu na medaliku zauważamy, jak z rozchylonych dłoni niewiasty wychodzą promienie. Interpretację tej symboliki podaje nam sama objawiająca się Maryja zakonnicy z rue du Bac. Zacytujmy słowa św. Katarzyny: „Nagle zjawiły się na każdym Jej palcu po trzy kosztowne pierścienie, wysadzane drogimi kamieniami, z których wychodziły na wszystkie strony jasne promienie. […] Tu już nie mogę opisać wrażenia, jakiego doznałam na widok cudownie jaśniejących promieni. Wtenczas Najświętsza Panna rzekła do mnie: <<Promienie, które widzisz spływające z mych dłoni, są symbolem łask, jakie zlewam na tych, którzy mnie proszą>>”.

            W jakim znaczeniu Maryja „zlewa łaski” w odniesieniu do podstawowej prawdy teologicznej mówiącej, że jedynym udzielającym łaski jest Bóg – to On jest źródłem łaski. Jak to rozumieć? Odpowiadając na to pytanie, warto odwołać się do nauczania Jana Pawła II, który podkreśla zgodne z całą Tradycją Kościoła, że Maryja pełni wobec ludzi funkcje macierzyńskie, co określamy mianem „macierzyństwa duchowego” oraz „pośrednictwa”. Obecny Papież łączy w jedno obie rzeczywistości w formule „macierzyńskie pośrednictwo”. Macierzyńskie pośrednictwo jest macierzyństwem w porządku łaski, przyczynia się do powstania i rozwoju życia nadprzyrodzonego w człowieku. Dokonuje się to dzięki orędownictwu i wspomożycielstwu, które są dwoma sposobami wyrażania tej samej prawdy o skutecznym wstawiennictwie Maryi. Możemy więc powiedzieć (pozostając w zgodzie z traktatem o łasce), że owo maryjne „zlewanie łask” odbywa się przez Jej ciągłe modlitewne wstawiennictwo, ciągłe wypraszanie nam łask, które udziela nam Bóg.

Rewers Medalika

Trudniejszy do interpretacji jest tył medalika (rewers). Oddajmy głos św. Katarzynie: „W tej chwili zdawało mi się, że obraz się obraca i na drugiej jego stronie ujrzałam literę M z wyrastającym ze środka krzyżem, a poniżej Serce Jezusa otoczone cierniową koroną i Serce Maryi przeszyte mieczem”. Kiedy św. Katarzyna opowiedziała swemu spowiednikowi widzenie, ten zapytał, czy na odwrotnej stronie nie było jakiegoś napisu. Odpowiedziała, że nie. Wtedy spowiednik prosił, żeby zapytać Maryję, co za napis tam umieścić. Siostra chętnie zgodziła się i po długich modlitwach usłyszała taki głos wewnętrzny: „Litera M i oba serca dosyć mówią”. Wobec czego postawmy sobie pytanie: „co mówią te symbole”?

Serce otoczone cierniową koroną – to serce Jezusa. Serce to symbol miłości, cierniowa korona to symbol cierpienia. Symbolika taka mówi nam o tym, iż Męka Chrystusa stanowi prawdziwe objawienie się Miłości Bożej, pragnącej zbawienia grzesznej ludzkości. Prawdę tę podkreśla cały Nowy Testament. Jest to miłość intensywna, gorąca o czym świadczy symbol płomienia wydobywający się z serca. Ten płomień stale płonie. Jezusowa miłość do ludzi nie ma końca. Podobny płomień wydobywa się z drugiego serca. To drugie serce również kocha miłością gorącą i nieskończoną.

            Serce przebite mieczem – to serce Maryi. Wyraźna aluzja do proroctwa Symeona (Łk 2, 35). Miecz Najczęściej interpretujemy jako symbol cierpienia, jakie przenikało Jej macierzyńskie serce. Cierpienia, które było związane przede wszystkim z obecnością Maryi na Golgocie. Maryja współcierpiała ze swoim Synem jako Jego Matka. Przebite mieczem serce Maryi, umieszczone obok serca Jej Syna oznacza, że poprzez swoje współczucie, współcierpienie, Maryja w pełni jednoczy się ze zbawczą miłością inspirującą odkupieńcze dzieło Jej Syna. To interpretacja popularna.

            Jednak symbol ten możemy interpretować jeszcze inaczej, opierając się na stanowisku szeregu współczesnych egzegetów odnośnie proroctwa Symeona. Według nich miecz w Piśmie Świętym jest symbolem Słowa Bożego (Iz 49, 2; Ap 1, 16; 2, 12.16; 19, 15.21; Ef 6, 17; Hbr 4, 12). „Duszę Maryi przenikał miecz słowa Bożego, które głosił Jej Syn. […] Duszę Jej do głębi przenikały wydarzenia z życia Jezusa, słowa przez Niego głoszone oraz postawy ludzi (szczególnie Jej narodu) wobec życia i nauki Syna. […] Św. Łukasz kilkakrotnie wspomina, że Maryja rozważała w swoim sercu wydarzenia i słowa Jezusa i o Jezusie (2, 19.51; 8, 19-21; 11, 27-28). Podobnie jak mędrcy Starego Przymierza, studiowała słowa Jezusa, wnikając w ich najgłębszy sens. […] Jej myśli oraz najgłębsze pragnienia Jej serca były oświecone i osądzone przez Słowo Boże. Było to dla Niej wielką radością i równocześnie wielkim bólem. Radowała się, widząc obfite owoce słowa w sobie i w tych którzy je przyjmowali „sercem szlachetnym i dobrym” (Łk 8, 15). Smuciła się natomiast wtedy, gdy z bólem serca szukała zagubionego Syna (Łk 2, 48) i nie rozumiała pełnej tajemnicy Jego odpowiedzi (Łk 2, 50). W sposób szczególny miecz boleści przeniknął Jej serce, gdy naród izraelski, odrzucał Jej Syna i Jego Słowo (J. Kudasiewicz, Matka Odkupiciela. Medytacje biblijne, Kielce 19962, s. 120-121).

            Inicjał Maryi w postaci litery „M”, na którym wznosi się krzyż jest również bardzo bogaty w treść teologiczną. Pierwsze skojarzenie odsyła nas do Misterium Wcielenia. Z litery „M” wyrasta krzyż. Bez Maryi nie byłoby Chrystusowego krzyża. To Ona dała Bogu to czego „potrzebował”, aby nas zbawić w takiej ekonomii, którą zaplanował. Potrzebował ludzkiego ciała. To ciało, w którym cierpiał, było ciałem wziętym z NMP Jego Matki. Maryja przez swoje Boże Macierzyństwo ma wielki udział w dziele zbawczym Chrystusa, którego szczytem były wydarzenia Paschalne.

Drugie skojarzenie odsyła do sceny Maryi stojącej u stóp krzyża, z którego Jezus zwraca się do Niej – „Niewiasto, oto Syn Twój”, oraz do ucznia – „Oto Matka Twoja” (J 19, 25-27). Tzw. Schemat objawienia (zawarty w tym fragmencie), związek między sceną na Kalwarii a cudem w Kanie Galilejskiej oraz kontekst całej wypowiedzi podkreślają zbawczy wymiar Jezusowych słów skierowanych do swojej Matki i stojącego obok Niej ucznia. Według wielu słowa Jezusa nie miały charakteru czysto osobistego, ale były proklamowaniem macierzyństwa Maryi w stosunku do wszystkich wierzących. Maryja stała się Matką ludzi już we Wcieleniu, jednak dopiero w czasie konania Jezusa tajemnica ta została ludziom objawiona. „Testament Jezusa” to powierzenie Maryi w opiekę wszystkich ludzi, których reprezentuje „umiłowany uczeń”. Ona jest naszą Matką w niebie i tę macierzyńską funkcję stale pełni.

Ostatni symbol na jaki należy zwrócić uwagę to 12 gwiazd tworzących obwód medalika: symbolika ta wyraźnie nawiązuje do XII rozdziału Apokalipsy św. Jana (jedyne miejsce, gdzie Biblia mówi o 12 gwiazdach). Chodzi o gwiazdy stanowiące koronę dla Niewiasty obleczonej w słońce. Tekst apokaliptyczny nie jest jednak jednoznaczny i może być odczytywany na wiele sposobów. Można interpretować go zbiorowo (niewiasta jako wspólnota Ludu Bożego), to jednak nie jest wykluczona interpretacja indywidualna, z racji mowy w nim o porodzeniu przez niewiastę Syna – Mężczyzny (Ap 12, 5). Dzięki tej frazie, Niewiasta obleczona może być utożsamiona z Niewiastą wydającą na świat Mesjasza – Maryją. Symbol obleczenia w słońce Jan Paweł II odczytuje jako odbicie Bożej chwały, jaśniejącej w Maryi. Jako wyraz miłości Ojca, łaski Chrystusa i blask Ducha Świętego otaczających Maryję. Oczywiście, zaznacza, obrazy z Apokalipsy nie wskazują bezpośrednio na przywilej Niepokalanego Poczęcia, ale mogą być tak interpretowane (Niepokalane Poczęcie – aud. generalna z 29 maja 1996).

XII rozdział Apokalipsy (ostatnia księga Biblii) wyraźnie nawiązuje do Rdz 3, 15 (pierwsza Księga Biblii). Stanowi to niejako klamrę spinającą literackie ujęcie dziejów Zbawienia. „W Księdze Rodzaju, została zapowiedziana walka między szatanem a potomstwem niewiasty. W Księdze Apokalipsy walka ta kończy się. Niewiasta i jej potomstwo odnoszą zwycięstwo. Tym zwycięzcą jest Chrystus Mesjasz, który wywodzi się z Niewiasty – Izraela, narodził się z niewiasty Maryi, a opiekuje się swymi sługami poprzez Niewiastę – Kościół” (G. Bartosik, Z Niej narodził się Jezus. Szkice z mariologii biblijnej, Niepokalanów 1996, s. 101).

Przytoczone wyżej rozważania pokazują jak wielkie bogactwo teologiczne treści maryjnych kryje się w obrazach przedstawionych na Cudownym Medaliku. Symbolika Jego wizerunku podkreśla przede wszystkim prawdę o Niepokalanym Poczęciu NMP (Niewiasta depcząca głowę węża, napis na obwodzie, dwanaście gwiazd) oraz prawdę o macierzyńskim pośrednictwie Maryi (promienie wychodzące z dłoni, płonące serce, litera „M” pod Krzyżem). Ukazana jest również prawda o Bożym Macierzyństwie Maryi oraz Jej udział w dziele zbawczym ludzi dokonanym przez Jezusa Chrystusa Jej Syna. Prostota przekazu tych prawd i ich kondensacja, pozwalają widzieć w Cudownym Medaliku czytelny znak przypominający o podstawowych prawdach, o których winien wiedzieć czciciel Maryi.
Ks. Wacław Siwak

Co w niej było takiego, że chcielibyśmy widzieć wyniesioną ją na ołtarze?

Edel Mery Quinn urodziła się 14. września 1907 roku, w pobożnej, praktykującej rodzinie katolickiej, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Krzyż odegrał kluczową rolę w jej życiu. Gdy ktoś zachoruje na jakąś nieuleczalną chorobę to często obwinia za to Pana Boga – „Dlaczego ja?”, „Boże za jakie grzechy tak muszę cierpieć?”. A młoda dziewczyna pełna nieposkromionej wesołości, którą zarażała wszystkich wokół siebie, w wieku 25 lat dowiaduję się, że jest chora na gruźlicę. Choroba Edel wcale nie zmieniła jej usposobienia, dalej została tą samą miłą, wesołą osobą. Jej podejście do cierpienia odzwierciedlało całkowite poddanie się woli Bożej – Edel mówiła „cierpieć dla naszego Pana jest moją największą radością” innym razem powiedziała „Módlmy się o łaskę przyjęcia krzyża chętnie i z radością – na podobieństwo cierpienia Chrystusa”. Pragnęła wstąpić do Zakonu Klarysek, ale zamiast do klasztoru wyjechała na leczenie do sanatorium, w którym spędziła półtora roku. Czas ten wykorzystała prowadząc intensywne życie duchowe, studiując duchowe dzieła i szukając możliwości pokuty i miłości do bliźniego. To Opatrzność Boża kierowała życiem Edel, a ona całkowicie podporządkowała się woli Bożej.

Biografia Edel jest nietypowa, każdy kto zetknie się z jej historią życia chciałby ją naśladować. A wszyscy, którzy poznali ją osobiście chcieli przebywać z nią stale. Takiej osoby jak Edel nikt, kto miał szczęście ją poznać nigdy nie zapomniał. Ojciec Święty Pius XII po zapoznaniu się z książką kardynała Leona Josepha Suenensa na temat EDEL QUINN powiedział „ludzie muszą poznać tę biografię”. Wikariusz Apostolski Zanzibaru napisał: „Edel jest dziewczyną nadzwyczajną,  odważną, zdecydowaną, pełną zapału i bardzo optymistyczną”

Edel – piękna, atrakcyjna dziewczyna, ubrana według obowiązującej ówcześnie mody, kochała taniec i śpiew. Dobrze grała na fortepianie i skrzypcach. We wczesnej młodości musiała być silna fizycznie, grała w tenisa, golfa, była w szkole kapitanem drużyny cricketa, uprawiała lekkoatletykę, pływała. Obdarzona  była inteligencją, urodą, tryskała humorem, miała przyjaciół i adoratorów. Wydawało się, że kariera i cały świat stoi prze nią otworem. Opatrzność Boża jednak inaczej pokierowała losami Edel, a ona poddała się woli Bożej.

Edel Quinn posiadała wielką wiarę w Boga, któremu ufała bezgranicznie. Całe życie poświęciła miłości do Jezusa ukrytego w Eucharystii. Od I Komunii Świętej, którą przyjęła gdy miała 9 lat, uczęszczała codzienne na Mszę św. Eucharystia stała się fundamentem jej życia i pracy. Codzienna modlitwa rano i wieczorem, regularna spowiedź, częsta adoracja Najświętszego Sakramentu przyczyniały się do rozkwitu jej życia duchowego. Zewnętrznie jednak niewiele wskazywało na to, że  jest ona niezwykle pobożna. Dla Edel Msza św. i Komunia św. były zawsze najważniejsze. Gdy miała 20 lat napisała „Jeden dzień bez Mszy i Komunii jest strasznie pusty”. A będąc w szpitalu w Afryce i nie mając możliwości przyjmowania Komunii zanotowała „Jakże smutne byłoby życie bez Eucharystii! Dlatego też stale musimy dziękować Trójcy Świętej za ten dar, zjednoczyć się z nim i w pełni Mu się ofiarować. Nasza wiara mówi nam, że Bóg jest ukryty w Eucharystii i tam chcemy Go szukać.” Innym razem mówiła „życie bez Eucharystii byłoby jak pustynia”. Czy my mając tak blisko do kościołów, korzystamy z tego dobrodziejstwa, że przy niewielkim wysiłku moglibyśmy codziennie uczestniczyć w Eucharystii?

Edel posiadała wielką wiarę w Boga, a z Matką Bożą łączyła ją głęboka więź. Kiedyś gdy ją zapytano czy odmówiła czegoś Matce Bożej odpowiedziała „Jeżeli znałabym Jej życzenie, niczego nie mogłabym Jej odmówić, obojętnie czego by ode mnie oczekiwała”. Jej oddanie Maryi odznaczało się głębokim dziecięcym zaufaniem i bezgraniczną szczerością.

O wielkiej miłości i wiary w Chrystusa oraz ufności Matce Bożej świadczy przykład podawany, przez wszystkich, którzy coś o Edel pisali przytoczę również i ja. Pewnego dnia 1937 roku ksiądz wiózł naszą legionistkę na pierwsze spotkanie LM, w pobliżu jego misji w Afryce. Gdy dojechali do rzeki okazało się, że rzeka wylała i nie widać mostu. Misjonarz chciał zawrócić, ale słowa wypowiedziane przez Edel „Ojcze, proszę jedź dalej, jestem pewna, że Matka Boża nas ochroni” powstrzymały go. Spotkani nad rzeką mężczyźni utworzyli łańcuch i stwierdzili, że most jest na miejscu. Pojechali, woda zalewała silnik, ale siłą rozpędu przejechali na drugi brzeg. Uruchomili ponownie silnik i dotarli punktualnie na spotkanie. To wielka wiara, a przecież w podobnej sytuacji zwątpił nawet św. Piotr kiedy po falach szedł do Jezusa, gdy stracił wiarę i zaczął tonąć, zawołał o pomoc do Jezusa, Jezus wyciągając do Piotra rękę powiedział „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Czy nasza wiara jest też taka silna jak Edel, czy też wątpimy jak św. Piotr? 

Czy Legion może być miłością od pierwszego wejrzenia? – może – bo tak było w przypadku Edel! Znajoma przyprowadziła Edel na zebranie LM i w systemie Legionu znalazła ona to, czego potrzebowała. Legion ujął ją od pierwszego razu za serce, związek ten nigdy nie osłabł, ale z każdym dniem się zacieśniał. Całe jej  dorosłe, choć bardzo krótkie życie związane było z Legionem Maryi. W Legionie była 17 lat, z czego ostatnie 8 lat spędziła w Afryce przemierzając ogromne przestrzenie i zakładając wiele prezydiów, założyła nawet jedno wśród trędowatych w pobliżu Jeziora Wiktoii.

Ze względu na chorobę, wszyscy jej przyjaciele chcieli ją chronić i nie dopuszczać do przemęczania się, czemu Edel była bardzo przeciwna. W 1936 roku pracowano nad tym, aby rozwijać Legion Maryi w Anglii, szukano ochotników, wśród nich znalazła się i Edel, ale jej kandydatury nie brano pod uwagę ze względu na stan zdrowia. Edel swoim uporem doprowadziła do tego, że pozwolono jej pojechać do Anglii. Edel i jej przyjaciółka Muriel Wailes pracowały na terenie Walii, gdzie religia wymierała, a ludzie świeccy rzadko podejmowali jakiekolwiek działania. Legionistki pracowały ciężko propagując apostolat świeckich. Często wydawało się, że ich wysiłki są daremne, ale w końcu odniosły sukces i gorliwość religijna została rozbudzona. Założono wiele prezydiów i były widoki na dalszy rozwój LM. Chora Edel była rozpromieniona – wysiłek nie pogorszył jej zdrowia.

Następnym etapem pracy legionowej była Afryka, wiele osób sprzeciwiało się temu uważając, że będzie to dla Edel wyrok śmierci. Jednak Edel jedzie do Afryki. Początkowo miała jechać do Afryki Południowej i tam wspomóc legionistów w ich pracy, ale okazało się, że bardziej potrzebna jest w Afryce Wschodniej, gdzie w ogóle nie ma Legionu Maryi. I tak została delegatką LM do Afryki Wschodniej, bo jak stwierdził Frank Duff „Nie można dzikich, wolnych ptaków zatrzymać a klatce. Dajmy jej szansę. Jeżeli jej na to pozwolimy, Edel dokona tam wiele, ona zmieni bieg historii”. 30 października 1936 roku wyjeżdża. Pracuje na rozległych terenach Afryki Wschodniej, Środkowej i Południowej, a także na wyspach Oceanu Indyjskiego. Założyła wiele prezydiów w Ugandzie, Tanzanii, Kenii, Zimbabwe, na wyspie Mauritius. Ogromne odległości przemierzała razem z kierowcą Alim dwuosobowym  Fordem. Przemierzała dżunglę, bagna, aby dotrzeć do wszystkich misjonarzy i pomóc założyć im Legion. Była stworzona do takich wypraw i o dziwo zdrowie na razie nie sprawiało kłopotów.  Zakładając coraz to nowe prezydia była w swoim żywiole, spokojna, uśmiechnięta, chętna do zabawy i żartów, a jednocześnie dokładna w pracy, kompetentna, jej metody pracy były doskonałe. W Afryce Edel Quinn była już legendą za życia. Oczekiwano jej przyjazdu, nadsłuchiwano terkotu jej samochodu. Ona przynosiła zawsze szczęście tam gdzie się pojawiła, a jej energia wydawała się być niespożyta.

 Świętość jest całkiem zwyczajna, ale czasem coś nieuchwytnego sprawia, że w pamięci ludzkiej, jakaś osoba jest widziana jako święta. To o takich mówi Pismo św. „Poznacie ich po ich owocach”. Do nich właśnie należy Edel. Dlatego na podstawie decyzji Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, Ojciec Święty Jan Paweł II nadał jej dnia 15. grudnia 1994 roku tytuł Czcigodnej Sługi Bożej. To o takich jak Edel pisał Jan Paweł II w swoim „Liście Apostolskim na zakończenie Wielkiego Jubileuszu roku 2000” – „Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania. Składam dzięki Bogu za to, że pozwolił mi beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan, a wśród nich licznych wiernych świeckich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia.”

Była to wspaniała kobieta jednak naśladowanie jej,  nie jest dla nas nieosiągalne. Tak jak ona LM podejmuje się trudnych zadań, tak jak ona nie powinniśmy zrażać się niepowodzeniami. Legioniści chcą tak jak ona, żeby ludzie odnaleźli Boga. Gdy Edel na swojej drodze napotykała wielkie trudności, wydawało się niemożliwe do pokonania mówiła „Niemożliwe zdarza się gdzie indziej, dlaczego nie tutaj”. Potwierdzała to co mówi jeden z rozdziałów w naszym Podręczniku LM – Sukces jest radością, porażka – sukcesem odłożonym w czasie. Ona wierzyła w to co robi, a jak jest z naszą wiarą? Żadne niepowodzenie nie powstrzymywało  jej przed działaniem. A my czy nie zbyt szybko zrażamy się trudnościami? Ona posiadała dar wytrwałości. A co z naszą wytrwałością?

Intensywna praca, złe warunki, niesprzyjający klimat afrykański bardzo nadwątliły i tak nie najsilniejsze ciało Edel. Ciało Edel słabło, ale jej duch nigdy nie tracił na sile – wydawałoby się, ze jest silniejszy niż kiedykolwiek. Edel zdawała sobie sprawę, że ma bardzo mało czasu i powinna wykorzystać każdą chwilę swojego krótkiego życia. Dobry humor nigdy jej nie opuszczał, do końca pozostała wesoła. Ksiądz, który odwiedzał ją przed śmiercią mówił, że jej radość do samego końca była wielka, a wręcz zaraźliwa. Piątek, to dzień na rozważanie męki Chrystusa. Edel wypowiadając „Jezus, Jezus”, zmarła w piątek 12 maja 1944 roku, mając zaledwie 37 lat. Wszyscy którzy ją wspominali, mówili, że była nadzwyczajną osobą, skupiała się zawsze na tym co dobre. My również powinniśmy skupiać się na tym co dobre, a Edel niech będzie dla nas wzorem.

Życiem Edel kierowała zawsze: wielka wiara i miłość do Boga i Eucharystii, ufność do Maryi, łagodność i pokora w znoszeniu cierpienia oraz praca apostolska. Wszystko to jest ze sobą ściśle powiązane. Edel mówiła „Bóg dał nam swojego jedynego Syna przez Maryję, dlatego idziemy do Niego również przez Maryję”. Cierpienie w życiu legionistów ma wielkie znaczenie, bo przecież w naszej pracy apostolskiej bardzo często spotykamy się z cierpieniem zarówno fizycznym jak i psychicznym. Nie ma również wyjątków od cierpienia, cierpiał Jezus, cierpiała Matka Boża, cierpiała i Edel – uczmy się od niej bo to ona powiedziała: „Cierpienia są cenne. …… Kiedy w swoim cierpieniu zjednoczymy się z Jego cierpieniem i to cierpienie ofiarujemy na Jego chwałę, to cierpienia staną się słodkie, będziemy blisko Chrystusa i będzie to dla nas źródło prawdziwego szczęścia”.  I praca apostolska, dla Edel wielką miłością był Legion Maryi, uważała, że zawsze powinniśmy pamiętać, że jesteśmy Legionistami Matki Boskiej, dla niej legion był powołaniem, ona wcielała w życie ideały LM, bo jak sama uważała „Ideały, jeżeli nie są realizowane w praktyce są niewiele warte”.

Mottem przewodnim naszego Kongresu są słowa Jana Pawła II „Uczyńcie ze swego życia coś wielkiego” – starajmy się choć trochę naśladować Edel, a słowa te staną się faktem.

Artykuł przygotowany przez Hannę Wysocką-Kudła na Kongres LM w 2008 r.

     Alfons Lambe urodził się 24 czerwca 1932 roku w Tullamore (Irlandia) w rodzinie wyrobnika. W domu panowała prawdziwa chrześcijańska atmosfera. Od wczesnego dzieciństwa gustował w lekturze religijnej, to nie znaczy, że stronił od zabaw z rówieśnikami. W wieku 8 lat oświadczył, że chciałby zostać Bratem Szkolnym. Rodzina (szczególnie matka) była temu przeciwna. 8 września 1948 r. został przyjęty do nowicjatu Braci Szkolnych w Dublinie, gdzie otrzymał imię b. Ignacy. Od początku wyróżniał się szczególną pobożnością i kultem maryjnym.

Wśród nowicjuszy utworzył grupę, która zobowiązała się do codziennej modlitwy do Matki Boskiej. Był słabego zdrowia, często mdlał. Wezwany lekarz orzekł, że to nie jest choroba, ale słaba konstytucja cielesna i dalszy pobyt w Zgromadzeniu może grozić gruźlicą. Dlatego poradzono mu opuszczenie Zgromadzenia, na krótki czas, dla podreperowania zdrowia. Ale Alfie (bo tak na co dzień nazywano Alfonsa Lambe) wiedział, że powrót nigdy nie nastąpi. Był tym bardzo wstrząśnięty, ponieważ w Zgromadzeniu czuł się bardzo dobrze i uważał, że jest to jego właściwe miejsce. Po powrocie do domu długo nie mógł znaleźć sobie miejsca. W końcu podjął pracę biurową w młynie w Tullamore. Miejsce pracy było dla niego bardzo trudnym doświadczeniem, nie tyle fizycznym, co duchowym. Po pobycie w Zgromadzeniu nie był przyzwyczajony do przekleństw i rozmów, delikatnie mówiąc, nieprzyzwoitych. Przypadkowo dowiedział się, że w Tullamore działa prezydium Legionu Maryi, o którym to ruchu słyszał już w czasie pobytu w Zgromadzeniu. W krótkim czasie stał się czynnym członkiem LM, ponieważ właśnie osiągnął osiemnasty rok życia. Szybko się przekonał, że Legion jest właściwym miejscem dla niego. Przy okazji zwierzył się matce, że w Legionie Maryi może więcej zdziałać niż mógłby to uczynić w Zgromadzeniu.

Legion Maryi powstał w 1921 roku, ale jego działalność do 1927 roku ograniczała się tylko do Irlandii. W 1933 roku bogaty Amerykanin czytając o osiągnięciach LM zwrócił się z prośba o przysłanie grupy legionistów do USA, zapewnił im sfinansowanie kosztów przelotu i pobytu. Był to pierwszy krok w kierunku rozszerzenia LM poza Irlandię i Anglię. Do 1950 roku LM działał praktycznie tylko w Dublinie i większych miastach Irlandii. Seamus Grace, bliski współpracownik Franka Duffą, zaproponował, by w czasie wakacji specjalnie zawiązane grupy odwiedzały parafię po parafii. W tym przedsięwzięciu wielce pomocny był proboszcz Ryan, który użyczył na ten cel swój samochód. Seamus Grace nie zadowolił się pierwszym sukcesem i w lecie 1951 roku zorganizował 10 grup po trzech legionistów, którzy przemierzyli 1600 km, w rok później 100 legionistów w 30 grupach ruszyło do pracy nad rozszerzaniem Legionu. Nie wszyscy byli zmotoryzowani, niektórzy korzystali z roweru lub poruszali się pieszo.

Alfie miał szczęście. Gdy przystąpił do Legionu Maryi, Legion w Tullamore był w rozkwicie. Zetknął się z doświadczonym legionistą Tomem Cowleyem, który wprowadził go do pracy legionowej, szczególnie do pracy „od drzwi do drzwi”.

W krótkim czasie, mimo młodego wieku, zlecano mu poważne prace, z kierowaniem grupą włącznie. W międzyczasie firma, w której pracował, została rozwiązana. Fakt ten Alfie uznał za dzieło Opatrzności, ponieważ mógł spełnić marzenie, by całkowicie poświęcić się pracy legionowej. Zgłosił się natychmiast do Franka Duffa, by całkowicie zadysponował jego osobą w pracy legionowej.

Odtąd mógł bez reszty współpracować ze swoim przyjacielem Seamusem Gracem. Niedługo cieszył się bliskością Seamusa, ponieważ otrzymał on zezwolenie na pracę legionową w Ameryce Południowej (miał dobrą znajomość języka hiszpańskiego). Seamus z zapałem zabrał się do przygotowań do wyjazdu, a wówczas Frank Duff niespodziewanie zaproponował Alfiemu wyjazd z Seamusem. Alfie Lambe przyjął tę propozycję z wielką radością z dwóch powodów; po pierwsze, że może spełnić swe marzenie oddania się pracy legionowej bez reszty, po drugie, że będzie ją wykonywał u boku swego przyjaciela.

Alfie rozpoczął od razu intensywną naukę języka hiszpańskiego, wykorzystując każdą wolną chwilę, nawet na spacerze, tak że przechodnie myśleli, że mówi sam do siebie. Kolumbia była ich celem podróży. Po wylądowaniu w Bogocie miejscowi legioniści przywitali ich odmówieniem Kateny. W Kolumbii było już wówczas 250 prezydiów. Natomiast w Brazylii, Wenezueli, Gujanie, Ekwadorze, Paragwaju czy Urugwaju były jedynie pojedyncze prezydia.

W krajach tych, ze względu na brak kapłanów, w zastraszającym tempie szerzyły się różnego rodzaju sekty. Dlatego podjęto decyzję, by Legion Maryi objął te kraje swą działalnością. W związku z ogłoszeniem przez Piusa XII roku 1954 rokiem Maryjnym odbyło się spotkanie biskupów Ameryki Południowej, na którym biskup Ekwadoru zapoznał się z działalnością LM.

Na jego prośbę, Concilium w Dublinie oddelegowało Alfiego do pracy legionowej w Ekwadorze. Atutem Alfiego była dobra znajomość języka hiszpańskiego. 11 lutego 1954 r. (w święto MB z Lourdes) wylądował w Ekwadorze. Na pierwszym spotkaniu z miejscowym biskupem, na pytanie, jak wyobraża sobie swoją pracę, odpowiedział: „Jutro założę jedno prezydium męskie i jedno żeńskie” – i dotrzymał słowa. Przy tworzeniu prezydiów korzystał z każdej okazji, nawet z pobytu w kawiarni. Nauczył się też w krótkim czasie języka Indian,co dotychczas było dość poważną przeszkodą w tworzeniu prezydiów wśród tubylców.

Biskup diecezjalny, zafascynowany burzliwym rozwojem Legionu, zaprosił Alfiego na Konferencję Episkopatu Ekwadoru dla zaprezentowania Legionu Maryi biskupom tego kraju. Alfie w swojej pracy nie znał granic, zakładał prezydia nawet wśród trędowatych i w więzieniach. Dzięki niemu po raz pierwszy została tam odprawiona Msza Św., a wielu więźniów przyjęło sakramenty święte. W krótkim czasie, przy pomocy trzech doświadczonych legionistów z Kolumbii, cały Ekwador został objęty pracą legionistów. Wiosną 1955 r. Legion działał już we wszystkich diecezjach Ekwadoru.

Nuncjusz Apostolski Ekwadoru, Kolumbii i Boliwii zaproponował Alfiemu pracę w Boliwii. Biskup z Quito (Boliwia) prosił go, by przed przyjazdem do Boliwii wziął udział w Kongresie Eucharystycznym w Rio de Janeiro, gdzie mógłby przedstawić Legion Maryi uczestniczącym w Kongresie biskupom Ameryki Południowej.

W tym czasie, wskutek zbyt intensywnej pracy, Alfie zaczął mocno podupadać na zdrowiu. Radzono mu, by przerwał na jakiś czas pracę legionową
i wyjechał do Peru na wypoczynek. Tam zamiast wypoczywać, pracował jeszcze intensywniej.

Po pobycie w Peru wziął udział w Kongresie Eucharystycznym w Rio de Janeiro, na którym przedstawił biskupom Legion Maryi, a każdą wolną chwilę wykorzystywał na pracę legionową. Niestety w Brazylii napotykał wiele trudności, które jednak nie zrażały go.

Pod koniec 1955 roku zdecydował się na wyjazd do Argentyny, gdzie wcześniejsze próby założenia Legionu spełzły na niczym (uważano bowiem, że wystarczy Akcja Katolicka, a Legion nie jest potrzebny). Po różnych perypetiach postanowił odwiedzić biskupa z San Louis, który znany był jako zdecydowany przeciwnik wprowadzenia LM w swojej diecezji. W czasie podróży do San Louis Alfie wdał się w rozmowę ze współpasażerem, kapłanem, który okazał się być samym biskupem z San Louis. Podczas kilku godzinnej podróży przekonał biskupa do Legionu Maryi. Żegnając się z nim powiedział, że odwiedzi go nazajutrz, na co biskup odpowiedział, że jest to niemożliwe, ponieważ Alfie będzie u niego nocował. Tak rozpoczął się prawdziwy podbój Argentyny. W czasie świąt Bożego Narodzenia Alfie często mówił, że ma mało czasu. Czyżby przeczuwał, że koniec jego życia jest bliski? Na początku 1957 roku Alfie przeżył jedną z największych radości: nowo mianowany biskup pomocniczy w Asuncion, złożył w dniu swojej konsekracji przyrzeczenie legionowe.

W międzyczasie Alfie umacniał LM w Paragwaju. W swojej gorliwości marzył o misji rozszerzania LM w Rosji. Marzenie traktował poważnie, czego dowodem była nauka języka rosyjskiego. W znajomości tego języka doszedł do takiej wprawy, że bez wielkich trudności porozumiewał się z emigrantami z Rosji.

Pod koniec 1957 roku został pilnie wezwany do Argentyny, której stolica, Buenos Aires, nadal była twierdzą nie do zdobycia. Główną przeszkodą był arcybiskup, który od siedmiu lat sprzeciwiał się wprowadzeniu LM do swej diecezji. Wytrwałość Alfiego była wystawiona na ciężką próbę. Kiedy wydawało się, że Buenos Aires nadal pozostanie niedostępne dla LM, miasto moloch zostało podzielone na kilka diecezji.

W jednej z nich biskupem został wielki sympatyk LM, który od razu zezwolił na pracę LM i tak rozpoczął się podbój Buenos Aires (w tym czasie było tam 70% niepraktykujących). Na początku 1958 roku Alfie udał się na wcześniej planowaną podróż do Urugwaju, by tam pracować na rozszerzaniem LM. Swoją pracę rozpoczął od odwiedzania domów zakonnych. Pewnego razu został przyjęty przez superiora, który okazał się być jego byłym nauczycielem fizyki w Dublinie. Łatwo sobie wyobrazić radość ze spotkania kawałka ojczyzny na drugim końcu świata. Angielska konwertyta Janet Stuart powiedziała kiedyś: „Gdy człowiek jest dojrzały do życia, wtedy Bóg powołuje go do siebie”. Tak było z Alfiem.

Kiedy dzieło LM przeżywało swój największy rozkwit, coraz częściej pojawiały się objawy nieuleczalnej choroby (rak). W grudniu 1958 r. po wizycie u biskupa Cordoby, z którym omawiał plany działalności LM, Alfie wracając do domu nagle zasłabł i został przewieziony do szpitala; tam poddano go leczeniu. W szpitalu napisał list do Dublina o swoich planach na następny rok. List zakończył słowami: „To mój ostatni list w tym roku” (było to 30 grudnia); niestety był to jego ostatni list w życiu. 9 stycznia 1959 r. poddano Alfiego operacji; stwierdzono przerzuty na wszystkie organy wewnętrzne. Z ostatniego listu wynikało, że Alfie jest umówiony z p. Auerberg w Urugwaju, gdzie miał założyć pierwsze prezydia. Ktoś z otoczenia zauważył, że nie będzie to możliwe do zrealizowania w tym terminie, Alfie odpowiedział: „To nie szkodzi, ja i tak wkrótce się z nią zobaczę”.
I tak się stało: kilka tygodni po śmierci Alfiego pani Auerberg zginęła w wypadku samochodowym.

Alfie zmarł 21 stycznia 1959 r., sześć miesięcy przed 27. urodzinami.

Zmarł w dniu św. Agnieszki. (Czy to zbieg okoliczności, że zarówno słowo Agnieszka jak i Lambe znaczą to samo: „owieczka”?). Matka Alfiego wyraziła życzenie, by syn spoczął w kraju, dla którego poświęcił swoje życie.

Pogrzeb odbył się w Buenos Aires, pochowany został w grobowcu Braci Szkolnych, tych samych, u których w Dublinie miał zamiar zostać zakonnikiem. Pogrzeb był prawdziwą manifestacją uznania dla jego osoby i hołdem dziełu Legionu Maryi w tym kraju.

Artykuł pochodzi z pracy Róży Wysockiej – „Świeccy apostołowie LM”